Burza
Smialo, mlodziencze, chociaz przepasc bliska,
A niebo gromem odzywa sie nowym!
Z nieuchronnego wynijdziesz ogniska
W wiencu, gwiazdami iskier brylantowym,
I katarakte niewstrzymana w pedzie
Przejdziesz, choc trwalsze unosi kamienie;
Stracony z gory glaz cie mijac bedzie,
Warczac opodal, jak bezsilne szczenie.
A ty, sam jeden srod zywiolow bitwy,
Ani o blahy zawolasz ratunek,
Ani placzliwie ponowisz modlitwy,
Ktore przed burza miales za kierunek,
I, poswiecenia silny talizmanem,
Gdy inni, wiosla opusciwszy, klecza,
Ty, z zapienionym walczac oceanem,
Grzywe mu dlonia ujarzmisz mlodziencza.
A chocby nawet ciemne gardlo morza
Rozwarlo otchlan, wiecznie chciwa Żeru,
Jeszcze w oblokach blysnie reka boza,
Abys sie chwycil i wydostal z wiru.
Smialo wiec zdazaj ku przeczystej cnocie!
Jesli zas burza wyrwie ci wawrzyny,
Mysl wskrzeszac bedzie nasladowcow krocie,
A w posag wlasne skamienieja czyny.
Pioro
I wlano w ciebie dusze nie anielska, czarna,
Choc bialym wlosem strzepisz wybujala szyje
I wzdrygasz sie w prawicy wypalonej skwarna
Posucha - a za toba dlugie zalow chryje
Albo okragle zera jak okragle grosze
Wtaczaja sia w rubryki, zaplecione gietko,
Jak zrachowane jaja, kiedy ida w kosze
Ostroznie i pomalu. Czasem znowu predko
Nierozerwany promien z ciebie glosek tryska
I znakiem zapytania jak skrzywiona wedka
Lowisz mysl, co opodal ledwo skrzela blyska...
O, pioro! Tys mi zaglem anielskiego skrzydla
I czarodziejska zdrojow Mojzeszowych laska,
Tylko sie w teczowane barwiac malowidla,
Nie badz papuga uczuc ani marzen kraska —
Sokolim prawem wichry pozagarniaj w siebie,
Nie plowiej skwarem slonca i nie ciemniej slota;
Dzikie i samodzielne, sterujace w niebie,
Do zadnej czapki klamra nie przykuj sia zlota.
Albowiem masz byc piorem nie przesiaklym woda
Przez bezustanne wichrow i nawalnic wplywy,
Lecz piorem, ktorym ospe z krwia mieszaja mloda
Albo za wartkie strzalom przytwierdzaja grzywy.
W pamiętniku
1
Nie tylko, pierw się najadłszy mandragor,
Błądziły w limbach szalone kobiety,
Nie tylko Dante i trzeźwy Pythagor, —
Byłem i ja tam... pamiętam, niestety!
2
Że byłem, — tomów dwunastu na dowód
Pisać... sił nie mam, bo myśl mię udławia.
Jestem zmęczony! Wolę jechać «do wód» —
Nie na wyjezdnem się o piekle mawia!
3
Wolę gdzieś jechać, w pilnym interesie,
Patrząc przed siebie z obłędu wyrazem,
Wieki potrącać, jako grzyby w lesie,
Ludzi, epoki, mieszać wszystko razem, —
4
Być tam i owdzie, wonczas, dziś i potem,
Jako się wyżej albo niżej rzekło,
A nie równiejszym wracać kołowrotem,
A nie odpomnić, że zwiedziłem piekło!..
5
Lecz pytasz: «Owdzie, co tak wielce trudzi,
I które z bliskich spotkałem postaci?»
— Tam braci nie ma, ni bliźnich, ni ludzi,
Tam tylko studia nad sercami braci!..
6
Tam uczuć nie ma, tylko ich sprężyny,
Zdające z siebie wzajemny rachunek,
Do nieużytej podobne machiny,
Puszczonej w obieg przez pęd lub trafunek.
7
Tam celów nie ma, lecz same rutyny
Pozardzewiałe — i nie ma tam wieków,
Dni, nocy, epok — tam tylko godziny
Biją, jak tępych utwierdzanie ćwieków.
8
Nieokreślone pierwej cyfrą stałą,
Lecz fatalności pchnięte raz ostrogą.
Nie znaczą wcale, co, kiedy się działo —
W godzinę wybić liczby jej nie mogą!
9
Rzekłbyś, w tytańskim z wiecznością zapasie,
Mniejsza czy biją minuty czy lala.
Iż każda wątpi o sobie i czasie,
Każda dogania się, lecz nie ulata...
10
Jakby wcielonej ciągle puls ironii
Słysząc, wiesz naprzód i wiesz ostatecznie,
Że z godzin żadna siebie nie dogoni,
Że nie wydzwoni siebie, dzwoniąc wiecznie.
11
A ten systemat sprężyn bez ich celu,
Jakby tragedia bez słów i aktorów,
Jak wielu nudów i rozpaczy wielu —
Muzyka, gwałtem szukająca chórów.
12
Raz wraz porywa spazmem za wnętrzności,
Jak niezwykłego do morza człowieka;
Tylko nie spazmem nudy, lecz wściekłości,
Który, sam nie wiesz, skąd i po co wścieka.
13
Wtedy to próba jest, wtedy jest waga,
Ile nad sobą wziąłeś panowania;
Wartość się twoja ci odsłania naga —
I oto widzisz, ktoś ty, bez pytania.
14
I ileś zwał się tym lub owym w czasie,
Lub byłeś zwany imieniem twych dziadów,
Widzisz — i ile nabrałeś sam na się
Z tradycji, tonu, stylu, lub przykładów.
15
Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnéj,
Wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny,
Czy to, co twoje, ma być zatracone.
16
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?..
17
Lecz prawić o tem i prawić na dowód,
Że byłem owdzie — myśl sama udławia!
Jestem zmęczony... wolę jechać «do wód»,
Nie na wyjezdnem o piekle się mawia.
18
Wolę wsiąść na koń z jakim drabem, który,
Prócz ze swoimi, nierad bywać z nikiem,
Historii nie zna, ni architektury,
Milczy, jak pomnik, będąc sam pomnikiem.
19
Na dwukrańcowe wolę ruszyć szlaki
Krajów i wieków, gdzie przestrzeń granicą,
Granica czasem... i gdzie, z nad kulbaki
Patrząc, firmament cały... okolicą!
Bądź wola Twoja
Bądź wola Twoja, nie tak, jak na ziemi
(Więc nie wygodniej jak... lecz jak jest godnie).
Bądź wola Twoja, jak jest między temi,
Którym już wolno i całoswobodnie.
Bądź wola Twoja tak, jak jest w niebiosach,
Bądź w nieboczynach, jak jest w niebogłosach!
A wpierw na ziemi bądź mojego ciała
Póty, aż chucią nie zawoła: «Chwała!»
Potem na ziemi ciała społecznego,
Póki harmonią nie zaśpiewa: «Ego!»
Potem na ziemi człowieczej mądrości
(Dla której Twoja, Panie, mądrość pości...).
Potem na wszystkiej ziemi ziem, jak w niebie,
Gdzie Polską, Rusią, Litwą, Ukrainą,
Całosłowiaństwem wracają do Ciebie,
Jako sztandary kiedy się rozwiną,
Sny, czucia, pieśni, i myśli, i czyny,
Do Ciebie, pieśni i czynów przyczyny!..
Fortepian Szopena
I.
Bylem u Ciebie w te dni przedostatnie,
Niedocieczonego watku,
Pelne, jak mit,
Blade, jak swit,
Gdy zycia koniec szepce do poczatku:
«Nie stargam cie ja, nie, — ja uwydatnie».
II.
Bylem u Ciebie w dni te przedostatnie,
Gdy podobniales co chwila, co chwila
Do upuszczonej przez Orfeja liry,
W ktorej sie rzutu moc z piesnia przesila —
I rozmawiaja z soba struny cztery,
Tracajac sie
Po dwie, po dwie,
I szemrzac zcicha:
«Zaczalze on
Uderzac w ton?..
Czy taki mistrz, ze gra, choc odpycha?»
III.
Bylem u Ciebie w te dni, Fryderyku!
Ktorego reka... dla swojej bialosci
Alabastrowej, i wziecia, i szyku,
I chwiejnych dotkniec, jak strusiowe pioro,
Mieszala mi w oczach z klawjatura
Z sloniowej kosci.
I byles, jako owa postac, ktora
Z marmurow lona,
Nizli je kuto,
Odejma dloto
Genjuszu, wiecznego Pigmaljona!
IV.
A w tym, cos gral i co zmowil ton i co powie?
Choc inaczej sie echa ustroja,
Niz, gdy blogoslawiles sam reka Swoja
Wszelkiemu akordowi —
A w tym, cos gral, taka byla prostota
Doskonalosci Peryklejskiej,
Jakby starozytna ktora cnota,
W dom modrzewiowy wiejski
Wchodzac, rzekla do siebie:
«Odrodzilam sie w niebie,
I staly mi sie arfa wrota,
Wstega sciezka...
Hostje przez blade widze zboze...
Emanuel juz mieszka
Na Taborze!
V.
I byla w tym Polska, od zenitu
Wszechdoskonalosci dziejow,
Wzieta tecza zachwytu,
Polska przemienionych kolodziejow,
Taz sama zgola,
Zlotopszczola...
(Poznal-ci-ze bym ja na krancach bytu!...)
VI.
I oto piesn skonczyles — i juz wiecej
Nie ogladam Cie — jedno slysze:
Cos, jakby spor dzieciecy —
A to jeszcze kloca sie klawisze
O niedospiewana chec,
I tracajac sie zcicha
Po osm, po piec —
Szemrza: «Poczalze grac? Czy nas odpycha?...»
VII.
O Ty, — co jestes milosci profilem,
Ktoremu na imie Dopelnienie;
To, co w sztuce mianuja stylem,
Iz przenika piesn, ksztalci kamienie —
O Ty, — co sie w dziejach zowiesz Era,
Gdzie zas ani historji zenit jest,
Zwiesz sie razem Duchem i Litera
I «consummatum est» —
O Ty, — doskona;e Wype;nienie,
Jakikolwiek jest Tw;j i gdzie... znak,
Czy w Fidjaszu, Dawidzie, czy w Szopenie, —
Czy w Eschylesowej scenie.
Zawsze — zemsci sie na Tobie: brak.
Pietnem globu tego niedostatek:
Dopelnienie go boli,
On rozpoczynac woli
I woli wyrzucac wciaz przed sie zadatek.
Klos, gdy dojrzal, jak zloty kometa,
Ledwo, ze go wiew ruszy,
Deszcz pszenicznych ziarn proszy,
Sama go doskonalosc rozmieta.
VIII.
Oto patrz, Fryderyku! To Warszawa:
Pod rozplomieniona gwiazda
Dziwnie jaskrawa...
Patrz, organy u Fary, patrz, Twoje gniazdo!
Owdzie patrycjalne domy stare
Jak Pospolita Rzecz,
Bruki placow gluche i szare
I Zygmuntowy w chmurze miecz.
IX.
Patrz!.. Z zaulkow w zaulki
Kaukaskie sie konie rwa,
Jak przed burza jaskolki
Wysmigajac przed pulki
Po sto — po sto...
Gmach zajal sie ogniem, przygasl znow.
Zaplonal znowu... i oto pod sciana
Widze czola ozalobionych wdow
Kolbami pchane —
I znow widze, acz dymem oslepian,
Jak przez ganku kolumny
Sprzet podobny do trumny
Wydzwigaja... runal... runal... Twoj fortepian!
X.
Ten, co Polske glosil, od zenitu
Wszechdoskonalosci dziejow.
Wzieta hymnem zachwytu,
Polske przemienionych kolodziejow,
Ten sam... runal... na bruki z granitu!
I oto, jak zacna mysl czlowieka,
Poterany jest gniewami ludzi,
Lub, jak od wieka
Wiekow wszystko, co zbudzi!
I oto, jak cialo Orfeja,
Tysiac pasji rozdziera go w czesci,
A kazda wyje: «Nie ja!...»
«Nie ja!» — zebami chrzesci.
Lecz ty, lecz ja? Uderzmy w sadne pienie,
Nawolujac: «Ciesz sie, pozny wnuku!»
Jekly gluche kamienie:
Ideal siegnal bruku».